|
|
|
 |
|
|
|
Robert
Fisk
Z mojego domu widziałem czym jest "wojna z terrorem"
Odrzutowce
słychać było przez całą noc, jak wysoko krążyły nad Morzem Śródziemnym.
Trwało to wiele godzin, o świcie się uspokoiło.
Do pierwszych ataków doszło w małej wiosce Dweir, położonej w południowym
Libanie, niedaleko od miasta Nabatiya. Izraelskie lotnictwo zbombardowało
tam dom, w którym mieszkał szyicki duchowny z rodziną. Został zabity.
Tak jak jego żona. I ośmioro jego dzieci. Jednemu bomba urwała kończyny.
Wszystko co zostało z tego dziecka to korpus z głową, które jeden z mieszkańców
wioski z furią i wściekłością pokazał operatorom telewizyjnych kamer.
W niedługi czas potem samoloty zbombardowały inny dom w tej samej wsi,
zabijając wszystkich członków siedmioosobowej rodziny.
Był to rzeczywiście imponujący początek drugiego dnia najnowszej odsłony
prowadzonej przez Izrael "wojny z terrorem". W konflikcie tym przedstawiciele
izraelskiego rządu używają dokładnie tego samego języka - i kilku podobnych
bezczelnych kłamstw - który od kilku lat stosuje George W. Bush w prowadzonej
przez siebie "wojnie z terrorem". Tak jak zniszczyliśmy Irak - w 1991
roku i potem w 2003 - tak wczoraj i Liban został wpisany na listę krajów
przeznacznonych do natychmiastowego unicestwienia.
Oznacza to nie tylko śmierć fizyczną, ale także degradację gospodarki.
Pierwszym krokiem było zbombardowanie odbudowanego kosztem 300 milionów
funtów szterlingów międzynarodowego lotniska w Bejrucie. Doszło to tego
o 6 nad ranem, gdy pasażerowie przygotowywali się do wejścia na pokład
samolotów lecących do Londynu i Paryża.
Będąc w domu słyszałem myśliwce F-16 i widziałem je jak pojawiły się nagle
nad niedawno zbudowanym nowoczesnym pasem startowym i ostrzelały go rakietami.
W wyniku eksplozji powstał w ziemi głęboki dół, tony betonu rozsypały
się o okolicy. Zaraz potem inne pasy bejruckiego lotniska zostały zbombardowane
przez pociski wystrzelone z izraelskiego okrętu wojennego.
Dwa spośród nowych Airbusów będących na wyposażeniu linii lotniczych Middle
East Airlines pozostały nienaruszone, jednak po ataku lotnisko w mgnieniu
oka opustoszało, a podróżni udali się z powrotem do swoich domów i hoteli.
Tablice rozkładu lotów w dobitny sposób ukazywały to co się stało: Paryż
- lot odwołany, Londyn - lot odwołany, Kair - lot odwołany, Dubaj - lot
odwołany, Bagdad - gdyby ktoś się zdecydował na podróż piekła do piekła
- lot odwołany.
W następnej kolejności celem izraelskiego ataku była stacja telewizyjna
związana z Hezbollahem, Al-Manar. Zbombardowano siedzibę tej stacji, przerywając
nadawany przez nią program. To posunięcie można nawet zrozumieć, w końcu
Al-Manar była tubą propagandową Hezbollahu. Jednak czy prowadzona przez
Izrael operacja wojskowa ma rzeczywiście na celu uwolnienie dwóch żołnierzy
porwanych dwa tygodnie temu? Czy może ma ona być zemstą za śmierć dziewięciu
Izraelczyków, którzy zginęli w tym ataku. Był to jeden z najczarniejszych
dni w historii armii Izraela, chociaż z pewnością nie tak czarny jak dzień
tych wszystkich 36 Libańczyków, którzy zginęli w ciągu ostatnich 24 godzin
od izraleskich bomb.
W wyniku wybuchu rakiet wystrzelonych przez Hezbollah w kierunku Izraela
śmierć poniosła jedna kobieta. Zatem, jak do tej pory, na jednego zabitego
Izraelczyka przypada ponad trzech zabitych Libańczyków. Można z dużą dozą
pewności założyć, że w miarę eskalacji konfliktu, stosunek ten będzie
rosnąć w szybkim tempie.
Zanim nastało popłudnie, groźby zyskały na sile. Izrael nie będzie "siedział
bezczynnie". Nakazał on mieszkańcom południowych przedmieść Bejrutu -
rejonu, w którym mieszczą się siedziby Hezbollahu - opuścić swoje domy
do godziny 3. Wiele z rodzin pozostało w domach.
Jak oznajmili przedstawiciele izraelskich sił zbrojnych, każde miejsce
w Libanie może stać się w każdej chwili celem ataku. Jeżeli Izrael zbombarduje
przedmieścia Bejrutu, to zagroził Hezbollah, że w kierunku Hajfy zostaną
wystrzelone rakiety Katiusza. Jedna z nich już zdążyła zniszczyć izraelską
bazę powietrzną w mieście Miron, co - dzięki czujnym izraelskim cenzorom
- nie przedostało się do serwisów prasowych.
Wystarczyło to, by wywołać przerażenie wśród turystów przebywających w
Libanie, którzy zapełnili drogi wylotowe z Bejrutu szukając schronienia
w Syrii. Kolejna mała śmierć gospodarcza Libanu.
Ale co tak naprawdę oznaczają te wszystkie groźby i żądania? Przejrzałem
zapisy oświadczeń składanych przez izraelski rząd w przeszłości. Okazało
się, że Izrael już sześciokrotnie w ciągu ostatnich 26 lat ostrzegał Liban,
że nie będzie "siedział z założonymi rękami" (lub "stał z założonymi rękami").
Najbardziej znanym było oświadczenie premiera Menachema Begina, który
obiecał, że nie będzie "stał z założonymi rękami", gdy w 1980 roku kierowano
groźby pod adresem mieszkających w Libanie chrześcijan. Trzy lata później
wycofał on jednak armię Izraela z Libanu pozostawiając tych ludzi swojemu
własnemu tragicznemu losowi.
Libańczyków zawsze pozostawia się samych sobie. Premier izraelskiego rządu
Ehud Olmert oświadczył, że obarcza rząd Libanu odpowiedzialnością za ataki
przeprowadzone w ubiegłą środę przez oddziały Hezbollahu.
Ale premier Olmert, podobnie jak każdy człowiek znający sytuację w regionie,
wie, że słaby i rozbity rząd premiera Fouada Siniory nie jest w stanie
kontrolować jednego bojownika, a co dopiero działań całego Hezbollahu.
Czy to nie jest poza tym ta sama grupa polityków libańskich, którym Stany
Zjednoczone składały w ubiegłym roku serdeczne gratulacje w związku z
przeprowadzeniem demokratycznych wyborów i uwolnieniem się spod dominacji
syryjskiej? Nie da się ukryć, że człowiekiem, który uważa Busha za jednego
ze swoich przyjaciół - chociaż może lepszym słowem byłoby "uważał' - jest
Saad Hariri, syn byłego premiera Libanu Rafika Hariri, który odbudował
znaczną część infrastruktury niszczonej dzisiaj przez Izrael, i którego
zamordowanie w ubiegłym roku - przez syryjskich agentów? - najwyraźniej
wzburzyło Busha.
Wczoraj o poranku samolot, którym Saad Hariri wracał do Bejrutu musiał
- z powodu bombardowania lotniska w Bejrucie przez izraelskich sojuszników
Stanów Zjednoczonych - zostać skierowany na lotnisko na Cyprze.
Najbardziej przerażające w pojawiających się od wczoraj komentarzach jest
ciągłe odwoływanie się do terroru i walki z nim.
Liban był częścią "osi terroru", Izrael "prowadził na wszystkich frontach
"wojnę z terrorem". O poranku zmuszony byłem do przerwania wywiadu prowadzonego
przez jedną z autralijskich rozgłośni radiowych, po tym jak jeden z dziennikarzy
izraelskich stwierdził - zupełnie bezpodstawnie - że w Libanie znajdują
się Strażnicy Rewolucji z Iranu oraz oddziały armii syryjskiej, które
nie wycofały się w czasie przeprowadzonej niedawno operacji.
A z jakiego powodu Izrael zaatakował dobrze strzeżone i objęte systemem
szczegółowego mointoringu lotnisko w Bejrucie, używane przez wielu dyplomatów
i przedstawicieli rządów państw europejskich? Ponieważ, jak stwierdził
przedstawiciel izraelskiej armii, lotnisko to było "punktem przerzutu
broni i innych materiałów dla terrorystycznej organizacji Hezbollah".
Jeżeli Izraelczycy naprawdę chcą wiedzieć, gdzie mieści się najważniejszy
punkt przerzutu broni dla Hezbollahu, to powinni skierować swój wzrok
na lotnisko w Damaszku. Przecież zdają oni sobie z tego doskonale sprawę,
nieprawdaż?
I tak znowu mamy do czynienia z terrorem, terrorem, terrorem. I dzisiaj
to właśnie Liban będzie przedstawiany jako mityczne centrum terroru na
Bliskim Wschodzie, dokładnie tak samo jak Strefa Gazy. I Zachodni Brzeg.
I Syria. I oczywiście, Irak. I Iran. I Afganistan. I nikt nie wie, gdzie
się ta lista kończy.
Robert
Fisk
tłumaczenie:
Sebastian Maćkowski
Artykuł pochodzi z dziennika "The Independent".
Zródło:www.lewica.pl
|
|