|
|
|
 |
|
|
|
LIBAN
- MOJA DRUGA OJCZYZNA
W
czasie drugiej wojny światowej Władysław Czapski znalazł w Libanie dom
i schronienie. Dzisiaj chce się odwdzięczyć - zbiera pieniądze na ofiary
wojny na Bliskim Wschodzie.
Władysław
Czapski - 68-letni wrocławianin - został wywieziony z Polski do obozu
pracy w Rosji w 1940 roku. Miał wtedy zaledwie dwa lata. Niewiele pamięta
z tamtego okresu. Większość z opowiadań rodziców. - Matka mówiła mi po
latach, że podróż do Rosji była dla mnie piekłem. Przez cały czas płakałem.
Źle znosiłem duchotę i ścisk w małych wagonach, którymi jechaliśmy do
Archangielska na północy Rosji. W sierpniu 1942 roku po "amnestii" radzieckiej
czteroletni Władek ruszył z matką i siostrą za armią Andersa do Iranu.
- Przez cały czas jechaliśmy ciężarówkami. Znowu było ciasno i duszno.
Do tego bardzo bolała mnie głowa. Myślałem, że mi pęknie - pokazuje rękoma
wybuch. Po kilku dniach ciężkiej podróży dojechali w końcu do Isfahanu.
- Był już półmrok. Do tego jeszcze byłem śpiący. Nic nie widziałem. Dopiero
nazajutrz rano przekonałem się, że mieszkam w przepięknym pałacu z olbrzymim
ogrodem - wspomina. Czapski zamieszkał razem z innymi dziećmi (było ich
ok. 250) w obozie nr 8 w pałacu cesarza Iranu. - Było super. Codziennie
rano po modlitwie i porannej kąpieli schodziliśmy do ogrodów na uroczyste
śniadanie. Tam już czekały na nas suto zastawione długie stoły. Był biały
ser, pieczywo i jajka...ale w proszku. Zresztą całe swoje dzieciństwo
uważałem, że innych jajek po prostu nie ma. Proszę sobie wyobrazić moje
zdziwienie, gdy później w Polsce ojciec pokazał mi kurze jaja - śmieje
się Czapski. Czteroletni Władek musiał przeżywać trudne chwile, gdy w
październiku 1942 roku zmarła mu matka. - Niewiele pamiętam z tego okresu.
Tylko tyle, że nie pojechałem na pogrzeb do Teheranu. Władkiem zaopiekowała
się wtedy Kazimiera Choroszewska, opiekunka z obozu nr 8. - Była wspaniałą
kobietą. Wykształconą. W Polsce zdążyła jeszcze skończyć studia - wspomina
Czapski. Ostatnie miesiące w Isfahanie młody Władek spędził na ciągłych
zabawach. - W każdą sobotę dostawaliśmy od naszych opiekunów trochę pieniędzy.
Moja siostra na przykład zbierała na nożyczki. Ja zawsze wydawałem na
przejażdżki rowerem. Marzyłem, żeby mieć swój, ale był za drogi. W 1944
roku Władysław Czapski znalazł się na liście wyjazdowej do Nowej Zelandii.
- Iran był miejscem tranzytowym, z którego rozrzucali nas później po całym
świecie. Głównie do Indii, Palestyny, Afryki i Nowej Zelandii. Byłem już
gotowy do długiej podróży, gdy moja ciotka zabrała mnie do Libanu.
Nowa
ojczyzna
- W Libanie mieliśmy zostać do końca wojny. Jak długo? Rok, dwa, a może
pięć? Nie zastanawiałem się nad tym. Bardziej byłem przejęty poznawaniem
nowego miejsca i nowych ludzi - wspomina Czapski. Zamieszkali razem z
ciotką i siostrą w miejscowości Zouk-Mikael pod Bejrutem, w domku opuszczonym
przez libańską rodzinę, która wyemigrowała do USA. - Dom był prosty. Pokoje
także nie robiły na mnie większego wrażenie. Jedynie ogromny taras, na
którym przesiadywaliśmy godzinami - wspomina. Po ścianach chodziły duże
skorpiony. - Ciotka nie mogła sobie z nimi poradzić. Trzeba było co jakiś
czas odtruwać mieszkanie - śmieje się Czapski. Życie w wiosce było zorganizowane
wyśmienicie. - Polski ksiądz, polskie szkoły. W centrum ogromna poczta.
Wszystkie listy wystawione za szybą. Każdy przychodził i zabierał te zaadresowane
do siebie. Nikt nie pilnował, zresztą nie musiał, bo kradzieży nie było.
W wieku ośmiu lat Władek poszedł do pierwszej komunii świętej. - Pojechaliśmy
z ciotką do miasta po odświętny strój. Kupiła mi piękne białe spodenki
i koszulkę. Z butami był jednak większy problem. Żadne nie pasowały. Albo
były za duże, albo za małe. Sklepikarz nie poddawał się. W końcu zdenerwowany
cisnął butem w kąt i wybiegł obok do konkurencji. Wrócił z pasującą parą
obuwia - uśmiecha się serdecznie Czapski. W Zouk-Mikael Władysław Czapski
skończył pierwszą i drugą klasę szkoły podstawowej. - Lekcje odbywały
się najczęściej na dworze. Trwały standardowo po 45 minut. Uczyliśmy się
liczyć oraz czytać. Chociaż z tym ostatnim miałem bardzo dużo problemów.
Na przykład wyraz "baba" czytałem jak "be-a-be-a". Poszczególne litery
wymawiałem po prostu jak te z alfabetu. Po powrocie do Polski powtarzałem
z tego powodu klasę. Do dzisiaj mam trudności z czytaniem - przyznaje
się Czapski. W Libanie młody Władek nauczył się arabskiego. - Bardzo dużo
czasu spędzałem z moimi libańskimi rówieśnikami. Przez kontakt z nimi
nauczyłem się nowego języka. Dzisiaj na przykład z ambasadorem Libanu
w Polsce rozmawiam tylko i wyłącznie po arabsku. Po wojnie w 1946 roku
do Zouk-Mikael przyjechał ojciec Władysława. - Powiedział, żebym się pakował.
Mieliśmy wracać do domu. Tam wszystko miało być jak dawniej. Tylko, że
dla mnie nie istniało słowo "dawniej". Dawniej był tylko Liban...
Nowe
otwarcie
Droga do Polski była bardzo długa. Najpierw statkiem do Neapolu. Później
samochodami do Rzymu. Ze stolicy Włoch już bezpośrednio pociągiem do Polski.
- Jechaliśmy cztery dni zamknięci w bydlęcym wagonie. Umordowani mogliśmy
trochę odsapnąć dopiero w Czechosłowacji. Na jednej ze stacji ludzie dali
nam ciepłej kawy i słodkich bułek. Łapczywie zjadłem swoją porcję - wspomina
Czapski. Do Polski było już bardzo blisko. - Nie mogłem się doczekać,
kiedy dojedziemy do celu. Z ojczyzny wyjechałem w wieku dwóch lat. Nie
miałem z nią żadnych wspomnień. W końcu przekroczyliśmy polską granicę.
Drzwi wagonu otworzyły się i...wszędzie było biało. W panice schowałem
się za plecami ojca. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego wszystko jest przysypane
białym piaskiem. Śniegu wcześniej nie widziałem.
Dług
wdzięczności
Władysław Czapski o konflikcie libańsko-izraelskim dowiedział się z telewizji.
- Byłem w szoku. Bo przecież w czasie drugiej wojny światowej wiele dzieci
zostało wywiezionych nie tylko do Libanu, ale również do Palestyny. Dzisiaj
ich potomkowie będą strzelać do siebie. Polak będzie zabijać Polaka -
rozkłada bezradnie ręce. - 60 lat temu znalazłem w Libanie bezpieczny
dom i miałem radosne dzieciństwo. Dlatego postanowiłem w jakiś sposób
pomóc dzisiaj Libańczykom. Chcę spłacić dług wdzięczności. Czapski od
razu zareagował na apel o pomoc ambasady Libanu w Warszawie. Jego treść
wraz z numerami kont, na które można przesyłać pieniądze, powielił na
drukarce kilkadziesiąt razy i zaniósł do wielu instytucji i miejsc we
Wrocławiu. M.in. do prezydenta Rafała Dutkiewicza, wojewody dolnośląskiego,
marszałka województwa, wrocławskich mediów oraz do szefostwa związku Sybiraków.
- Skontaktowałem się również z przyjaciółmi z czasów libańskich, którzy
rozjechali się po całym świecie. Dzwoniłem do koleżanki do Londynu, rozmawiałem
z kolegami z Wrocławia. Obiecali, że pomogą. Sam też wysłałem na konto
ambasady pieniądze - deklaruje. Czapski rozpoczął także zbiórkę pieniędzy
wśród Libańczyków mieszkających we Wrocławiu. - Uruchomiłem swoje wszystkie
prywatne kontakty. Od soboty zebrałem ponad tysiąc złotych. Mam nadzieję,
że do końca tygodnia będzie więcej. Liczę na kilka tysięcy złotych. Wtedy
te pieniądze prześlę na konto ambasady.
Jacek
Tacik - Gazeta Wyborcza - Wrocław
Apel
ambasady Libanu w Warszawie o pomoc dla narodu libańskiego.
Ambasador Libanu
w Warszawie w apelu o pomoc dla narodu libańskiego prosił o wpłaty na
zakup żywności, wody, środków czystości, namiotów oraz ubrań. Konta: 33
1910 1048 2203 9910 5404 0001 (złotówkowe) 06 1910 1048 2203 9910 5404
0002 (dolarowe)
|
|